26 lutego 2013

Część XVI


Nie chcąc przedłużać, bo już późno przypomnę :
Pytania - tu
Grupa - tu
Oraz mała prośba. Przeczytajcie całe opowiadanie od początku i oceńcie całość. Może być w osobnym komentarzu. 
Miłej lektury.
__________________________________________________________
Czasem nie wiemy kim jesteśmy. Czasem, patrząc na drugiego człowieka, staramy się mu dorównać. W niektórych z nas kryje się kwas, kwas przekazywany w krwi z pokolenia na pokolenie.  Pytanie tylko, czy jesteśmy w stanie go w sobie zwalczyć i żyć zupełnie inaczej, niż dotychczas robili to nasi przodkowie?
***
Zamknęła oczy pod wpływem nagłego bólu. Przyłożyła palce do skroni.
- Lil? Wizja? – Scorpius podbiegł do niej i delikatnie objął w pasie.
- Nie mamy dużo czasu, Score – szepnęła. Chłopak dostrzegł łzy, napływające do jej zielonych oczu.
- Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy go  - mruknął, przyciągając do siebie rudowłosą. Oparł podbródek o jej głowę i czekał, aż dziewczyna się uspokoi. Jej piersią od czasu do czasu targał szloch. Przejmujący szloch, w którym kryła się tęsknota, strach, ból. W końcu uniosła wzrok na blondyna. Miał nieodgadnięty wyraz twarzy. Nie przepadała za tą cechą u niego. Był wtedy tak bardzo podobny do swojego ojca.
- Scorpius – starała się opanować drżenie głosu. – Co się dzieje z twoimi rodzicami?
- Nie wiem. Znajdźmy Albusa, dobrze?- obojętność, właśnie tę nutę usłyszała w jego odpowiedzi. Pokiwała głową z rezygnacją i złapała go za rękę. Dłoń chłopaka była znacznie większa od jej własnej. Oboje mieli jasną cerę. Uśmiechnęła się słabo, splatając ich palce ze sobą.
- Więc chodźmy – ruszyła przed siebie. Wiedziała którędy powinni podążać. Wokół panowała cisza. Ciemność rozświetlały tylko pochodnie, wiszące na ścianach. Wiele z nich pokrył kurz i pajęczyny. Wtem usłyszeli śmiechy i brzdęki sztućców. Spojrzeli na siebie znacząco i po cichu doszli pod drzwi, prowadzące do źródła dźwięków. Uchylili je delikatnie i wtedy go dostrzegli. Ręce bruneta spętane sznurem wysoko nad głową, a on sam wiszący na nim w bezruchu. Lily przyłożyła dłoń do ust. Miliony najgorszych myśli pojawiły się w jej głowie. Scorpius wstrzymał oddech. Nie wierzył, by Albus tak po prostu się poddał.
- Czy oni go zabili?- głos dziewczyny był cichy, ledwie słyszalny. Odpowiedział jej przeczącym ruchem głowy. Widział szybko unoszącą się klatkę piersiową chłopaka. Podłoga wyłożona była drewnianymi deskami, ściany pomalowane w odcieniach szarości. Na lewo od miejsca, gdzie trzymali Albusa stał stół przykryty białym obrusem. Nie byli w stanie rozpoznać twarzy osób, siedzących przy nim.
- Zdaje mi się, czy mamy gości? – doszedł ich kobiecy głos. Drzwi otworzyły się szerzej, a oni zostali wciągnięci do Sali. Scorpius zasłonił Lily własnym ciałem i z pogardą przypatrywał się długowłosej postaci. Już kiedyś ją widział.
- Czyżby synek Malfoy’a?- mężczyzna uśmiechnął się podle.
- Oczywiście. Nie poznajesz tlenionych blond włosków? – blondyn ostatkami sił powstrzymał się przed wydrapaniem  jej oczu.
- Co z moimi rodzicami? – wysyczał, nie spuszczając z niej wzroku.
- Sam zobacz – wskazała na róg Sali.
- Nie – szepnęła Lily, a po jej policzkach spłynęły łzy. W miejscu, które wskazała kobieta, leżały dwa ciała. Jedno z nich było uderzająco podobne do Scorpiusa.
-Tata? – otworzył szeroko oczy. Nie wahając się ani chwili, podbiegł do nich. Trwali w bezruchu, wpatrzeni przed siebie pustym wzrokiem. Ich włosy pozlepiane były zakrzepniętą krwią. Niegdyś nieskazitelna skóra miała na sobie setki mniejszych i większych ran. Gorączkowo złapał za ramiona matki i potrząsnął jej ciałem. Biernie poddała się jego czynom. Nie oddychała.
- Masz identyczną minę, jak twój ojciec, gdy patrzył na śmierć Asterii – Devline przyglądała się chłopcu. Pokręcił gwałtownie głową i zacisnął usta. Spojrzał na twarze rodziców. Jeszcze teraz można było z nich wyczytać przerażenie. W każdym, bez wyjątku, ta kobieta wzbudzała strach. Była gorsza niż Voldemort czy Bellatrix. Zabijała każdego, kto kiedyś czymś jej zawinił. Na każdą śmierć patrzłya z uśmiechem, a satysfakcja, która ją ogarniała po dokonanym morderstwie, przepełniała jej ciało. Każdy z jej zwolenników musiał liczyć się z tym, że może nie dożyć następnego dnia. Porywcza, brutalna, odrzucająca i okropna – tak, zdecydowanie takie słowa idealnie opisują Devline. Napawała się strachem i żalem Scorpiusa. Jego bezradność w momencie, gdy podszedł do swoich rodziców, bawiła ją.
- Obudźcie się – szepnął niczym małe dziecko, z nadzieją, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego zaraz wybudzi go matka.
- Oni nie żyją, Malfoy – uśmiechnęła się morderczyni.
- Nie – pokręcił głową. – Żyją – intensywniej potrząsnął ciałem ojca.
- Nie, malutki. Zabiłam ich.
- Kłamiesz! Żyją! – krzyknął w amoku. Nie płakał. Próbował przekonać samego siebie, że to wszystko jest idiotycznym wytworem jego wyobraźni.
- Zabiłam ich – wymruczała, pochylając się nad nim.
- Ty to zrobiłaś ?! – uderzył ją. Nagle, niespodziewanie. Bez uprzedzenia. Na Sali zapanowała cisza, która wydawała się trwać wieczność. Wstał i spojrzał na kobietę, która wciąż klęczała na podłodze. Gdy i ona się podniosła, zmierzył ją wzrokiem. Był wyższy, ale czy to dawało mu przewagę?
- Właśnie mnie uderzyłeś, smarkaczu – rzekła z furią w oczach.
- Właśnie zamordowałaś moich rodziców!
- Uderzyłeś kobietę! – odezwał się ktoś z Sali.
- To coś – wskazał na Devline. – nazywasz kobietą? Zamordowała setki, jeśli nie tysiące ludzi, sądzisz, że nadal może być nazywana kobietą? – prychnął i schował twarz w dłoniach. Poczuł niepewny dotyk drobnych palców na swoim ramieniu. Nakrył je swoimi. Nie potrzebował słów. Wystarczyła mu obecność jedynej osoby, która pozostała w jego życiu. „A Discordia?” cichy głosik w jego głowie wyłonił się zza ciemnej ściany. „Discordia nie jest… ona.. Mam Lily” odrzucił od siebie myśli o blondynce.
- I co zamierzasz teraz uczynić, wielki zbawco martwych? – Devline ziewnęła teatralnie.
- Czy ta jędza znów próbuje używać sarkazmu? – brunet odezwał się ze środka sali.
- Albus? – Lily automatycznie odwróciła się w stronę dobiegającego ją głosu.
- Koniec tego! Avada Kedavra! – dzieci nie zdołały nawet krzyknąć, gdy zielony strumień wytrysnął z dłoni Devline w kierunku Albusa.

13 lutego 2013

Część XV

Na początku pragnę podziękować za wszystkie komentarze, bo to właśnie one najbardziej motywują mnie do pisania ciągu dalszego.
Nie jest długo, ale też nie jest za krótko, moim zdaniem. Miłego czytania.
Wszelkie pytania kierujcie tu
Oraz zapraszam do grupy, utworzonej na facebook'u.
Zuzanna.

____________________________________________
- Może chociaż wiesz, w którym kierunku mamy iść? – Scorpis ścisnął mocniej bladą dłoń Lily.
- Niezbyt, poza tym to twój dom.
- Ale to twój brat, myślałem, że macie jakieś połączenia telepatyczne lub coś podobnego.
- Jasne – prychnęła i przyspieszyła kroku.
- Lil, stój – szarpnął ją, a ta się zatrzymała w miejscu. Położył palec na ustach, nakazując zachować ciszę. Oboje kucnęli i obserwowali cienie na przeciwnej ścianie. Dochodziły ich strzępki rozmów. Dziewczyna słyszała czyjeś krzyki.
- Albus? – wyszeptała, usłyszawszy głos. – To on, Score. Musimy go ratować.
- Wiem – chłopak parzył w kierunku źródła odgłosów. Przygryzł wargę.
- Co…co zrobimy? – zbliżyła się do jego twarzy.
Może wróćmy po Discordię? I Jamesa – poprawił się, gdy dostrzegł wymowne spojrzenie rudej.
- Wracaj, jeśli chcesz. Nie zostawię go tak. To mój brat.
- A Discordia jest moją siostrą.
- Przybraną. I już nią nie jest, Scorpius.
- Lily, ja..ja. Nie ważne – machnął ręką. I wtedy to usłyszeli. Śmiech. Histeryczny śmiech. Złowrogi. I krzyk. Krzyk, w którym rudowłosa rozpoznała głos Albusa. Bez zastanowienia puścili się biegiem w kierunku, z którego dochodziły dźwięki.
***
Obudził się i jęknął z bóli. Całe jego ciało było zdrętwiałe. Próbował poruszyć którąkolwiek z kończyn, ale miał je skrępowane. Gdy przyzwyczaił się do ciemności, z obrzydzeniem stwierdził, że leży w miejscu, gdzie prawdopodobnie wyrzucano odpady. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i gnijących owoców. Nie wiedział ile czasu tu leżał. Kamienna podłoga boleśnie obcierała skórę przy każdym poruszeniu, w dodatku była zimna. Mimowolnie zaczął się trząść i szczękać zębami. W pewnym momencie do jego uszu dotarł dźwięk klucza, wsuwającego się w zamek. Znieruchomiał.
- Obudził się nasz kochany syneczek?- usłyszał niski, męski głos. Z pewnością nie należał on do nikogo z jego bliskich. – Jesteś gotów na małe przyjęcie powitalne? – słaby promień światła padł na uśmiech mężczyzny, ukazujący żółte, zepsute uzębienie. Nie czekają  na odpowiedź chłopaka, pociągnął za koszulę w górę, stawiając go do pionu i bezceremonialnie wypychając z pomieszczenia. Zanim oczy chłopaka zdążyły przyzwyczaić się na nowo do światła słonecznego, zostały zakryte przepaską. Po mozolnej wędrówce, która wiodła przez niezliczone ilości schodów, korytarzy i drzwi ( choć chłopak sądził, że oprawca robi to specjalnie, by nie pamiętał drogi powrotnej) weszli do większego pomieszczenia, w którym momentalnie zapanowała cisza. Czuł na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych osób. Pragnął uciec z Sali, ale po pierwsze – był trzymany przez mężczyznę, a po drugie – nadal miał związane nogi, na tyle, by nie mógł nawet swobodnie chodzić.
-Potter. Albus Potter – doszedł go damski, wyniosły głos. Wszedł na podwyższenie. Zrobione było z drewna. Na środku podestu stał słup. Przypominało to pręgierz, którego używano w średniowieczu do karania ludzi. Został sam. Nie odważył się poruszyć. Wstrzymał oddech. Słyszał szepty, jednak obcy mówili  w innym języku, więc nie miał szans, by cokolwiek zrozumieć.
- Rozwiąż mu przepaskę – z czyiś ust padł krótki rozkaz. Gdy kawałek szmaty opadł pod nogi chłpaka, ten zamrugał kilkakrotnie.
- Myślę, że mnie poznajesz. Twoi rodzice na pewno opowiadali ci o moich – kobieta o jasnej karnacji i burzy ciemnobrązowych włosów wstała i wyszła na środek Sali. Ubrana była w krótką czarną sukienkę. Albus przeniósł wzrok na jej twarz. Oczy były koloru czarnego, czerwone usta, w szerokim uśmiechu prezentowały nieskazitelnie białe zęby.
- Nie poznaję cię – usłyszał swój własny głos. Nie zadrżał ani razu, z czego był niezmiernie dumny.
- Może przypomnę ci po krótce historię mojego ojca. Był Czarnym Panem, władcą całego społeczeństwa czarodziejskiego i mugolskiego. Wszyscy byli mu oddani, dbali o niego, kochali, szanowali, podziwiali.
- Sądzisz, że robili to dobrowolnie? – uniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.
- Wiesz o kim mówię? – założyła ręce na piersi.
- Voldemort, prawda? – gdy dostrzegł delikatne skinienie głowy kobiety, kontynuował. – Uważasz, że jesteś na tyle silna, by przejść do historii? By zdobyć świat? By być kimś, kogo wszyscy się będą bać? Robiąc coś takiego, pozbędziesz się z siebie całego człowieczeństwa. Warto? Nie jestem przekonany- Albus był zdziwiony, że ma odwagę mówić coś takiego. Jest przecież związany, nijak się obroni. Kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale najwidoczniej się rozmyśliła, bo zaraz je zamknęła.
- Jestem Devline. Córka Toma Riddla i Bellatrix Lestrange, córka najlepszych czarodziei w historii…
- Polemizowałbym – przerwał jej chłopak. Po chwili poczuł pierwsze promienie muskające jego stopy.
- Dev! Zostaw go, nie możesz go zabić – ktoś krzyknął zza stołu.
- On. Podważył. Moje. Słowa. – wycedziła, mrużąc oczy. Używała zaklęć niewerbalnych. Albus nawet nie pisnął, gdy płomienie zajęły sznury na jego nogach. Stał dumnie wyprostowany z uniesioną głową i świdrował wzrokiem Devline.
- Daj spokój, potem się nim zajmiemy – mężczyzna zaszedł ją od tyłu i przytulił do siebie. – Nie jest tego wart. Nie teraz – szepnął czule. Chłopak udał odruch wymiotny, na co oberwał kolejnym zaklęciem.  Początkowo nic nie czuł, potem jednak przed oczami zrobiło mu się ciemno. Gdy zamrugał kilkakrotnie, dostrzegł zupełnie nowe otoczenie. Przed nim roztaczał się widok na dżunglę. Za drzewem zauważył przyczajonego jaguara, który rzucił się na niego. Czuł jak zwierzę  wbija swoje kły  jego skórę i odrywa kawałek ciała. Zaczął krzyczeć, wzywać pomoc. Nie mógł się ruszyć. Wtem obraz się rozmył. Na powrót stał na środku Sali. Ludzie śmiali się głośno. Spojrzał w dół. Wszystko było na swoim miejscu. W takim razie czym była dżungla?
- Widzę, że nasz Potterek już doszedł do siebie? – Devline siedziała w szczycie stołu, skąd bacznie obserwowała chłopaka.
- Co to było?- nie zwrócił się do niej bezpośrednio, ponieważ wzrokiem przemykał po twarzy każdego z nich. Starał się jak najlepiej zapamiętać najmniejszy szczegół ich budowy.
- Coś, czym będziesz karany za nieposłuszeństwo – ziewnęła teatralnie.
- Po co tu jestem?
- Twój ojciec pokonał mojego, a twoja babcia zabiła moją matkę. Pomyślmy, dlaczego mogłabym cię  sprowadzić? – zironizowała.
- Długo będziesz mnie tu trzymać?
- Zależy od tego, kiedy mi się znudzisz. Potem cię zabiję.
- Jesteś tak samo płytka jak twój ojciec. Nie potrafisz normalnie podejść do sprawy, tylko mścisz się na kimś, kto nie zawinił. Jesteś pusta i tchórzliwa. Spójrz na siebie i na nich –ruchem głowy wskazał zgromadzonych. – Myślisz, że oni cię lubią? Robią to ze strachu. Nie z miłości czy szacunku.
- Ty mała, podła szlamo – wysyczała. Albus nawet się nie obejrzał, jak wił się z bólu w powietrzu, ponieważ uprzednio jego ręce zostały podwiązane do sufitu. Miał wrażenie, jakby każda kość, każdy organ, każda komórka pękała, łamała się, sprawiając niewyobrażalny ból. Nie miał pojęcia czy krzyczy, czy wszystko przeżywa w milczeniu. Jego mózg odbierał tylko cierpienie. Nie orientował się czy siedzi, leży, czy stoi. Miał zamknięte oczy, oddychał szybko i płytko, jak biegacz po przebyciu długiego dystansu. Stracił poczucie czasu. Ocknął się w momencie, gdy zimna woda, wylana z wiadra na jego głowę, zetknęła się ze skórą.
- Mam nadzieję, że odpocząłeś – Devline patrzyła na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Odpowiedział nieznacznie, potakując głową.
- Dlaczego mi to robisz? – wyszeptał.
- Już ci o tym wspomniałam. Nie każ mi na powrót o tym mówić.
- W takim razie przestań się na mnie wyżywać! Jestem tylko dzieckiem ! – krzyknął. W jego krzyk przepełniony był frustracją i determinacją. Starał się wyplątać z więzów, które krępowały jego ręce wysoko nad głową.
- Nie podnoś na mnie głosu, szlamo.
- Czy ty potrafisz tylko każdego wyzywać od szlam? Od kiedy się tu znalazłem, cały czas mnie obrażasz.
- Miarka się przebrała, Potter – powiedziała, patrząc mu w oczy. Z jej dłoni wyleciał żółty strumień i trafił w chłopaka. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Zawisł bezradnie na sznurze, trzymającym jego dłonie.

9 lutego 2013

Część XIV


Długo mnie nie było. Rozdział może i nie należy do najdłuższych, by wynagrodzić Wam oczekiwanie. Mam nadzieję, że uda mi się powrócić do normalnego trybu pisania.
Życzę Wam przyjemnej lektury i oczywiście łaknę opinii. 
Jak zwykle pytania tutaj - http://ask.fm/PMZZ
Zuzanna.
____________________________________________________________
- Score!- krzyknęła dziewczyna, gdy ten wpadł w jej ramiona. Przytuliła się do niego z całej siły.
- James! – Lily wyrwała się do przodu, by za nim pobiec. Szybko wyminęła olbrzyma i zaczęła rozglądać się wokół w poszukiwaniu brata. Nie zważała na zagrożenie, które na siebie sprowadziła, uciekając od  Discordii i Scorpiusa.
Discordia i Scorpius stali wtuleni w siebie. Dziewczyna oddychała niespokojnie.
- Cieszę się, że nic ci nie jest – uśmiechnęła się delikatnie.
- Cieszę się, że tu jesteś- odgarnął z jej czoła blond kosmyk. Spojrzał się za siebie, szukając wzrokiem Lily. – Gdzie jest ruda?
- Pobiegła – Nott wzruszyła ramionami.
- W centrum bitwy?
- Mhm.
- Jak możesz być tak obojętna?! – odsunął się od niej.
- Score – zaczęła smutnym głosem.- przecież najważniejsze jest to, że masz mnie!- usłyszała parsknięcie chłopaka.
- Jesteś straszną egoistką, Nott. O ile pamiętam, jesteś z Potterem – zasalutował jej i ruszył na poszukiwania.
- Scorpius! Nie zostawiaj mnie tu samej!- krzyknęła za nim, ale chłopak nawet się nie odwrócił.
***

Nerwowo rozglądała się wokół siebie. Otaczali ją czarodzieje z chęcią mordu wypisaną na twarzy.  Szybkim krokiem przemykała nad poległymi. Pomieszczenie, w którym wszyscy walczyli, było niegdyś salonem Malfoy’ów. Wtem usłyszała krzyki dochodzące z kuchni. Gdy spojrzała w tamtą stronę, dostrzegła niezliczoną ilość Skrzatów Domowych uzbrojonych w noże i garnki, służące im za broń oraz hełmy. Nie zastanawiając się dłużej, pobiegła w tamtym kierunku.
- James? – szepnęła. Weszła do pomieszczenia. W małym stopniu przypominało czystą, ciepłą kuchnię właścicieli. W wielu miejscach dało się zauważyć pajęczyny, zalegający kurz, jakby skrzaty wcale tu nie przebywały. Szła powoli, patrząc uważnie pod nogi. Kątem oka dostrzegła ruch za jedną z szafek. Złapała za najbliższy przedmiot, leżący obok niej. Po cichu zbliżyła się do tego miejsca.
- Lily?- usłyszała głos swojego brata.
- Ty żyjesz! – wykrzyknęła i przytuliła się do niego. Czuła, jak większość niepokoju ją opuszcza.
- Znaleźliście Albusa? – James wstał z ziemi. Lily pokiwała przecząco głową.
- Tu jesteście – usłyszeli za sobą chłopięcy głos.
- Malfoy, na Merlina, nie strasz nas!
- Lubię patrzeć na wasze przerażone twarze – puścił im oczko.
- Gdzie Nott? – Lily odgarnęła do tyłu swoje rude włosy.
- Została – wzruszył ramionami.
- Jak mogłeś ją zostawić?! – James podniósł głos na tyle, na ile było bezpieczne wydzieranie się wśród walczących czarodziei.
- Miałem ją na siłę ciągnąć ze sobą?
- Tak! To lepsze niż pozostawianie jej na pewną śmierć!
- Nie bulwersuj się tak, James – rudowłosa złapała go za ramię. – Znajdziemy ją.
- Ciesz się, że podobasz się mojej siostrze, inaczej leżałbyś tu na ziemi krwawiąc, jak niegdyś twój ojciec. Przypuszczam, iż odnalazłbyś się w takiej sytuacji  Potter minął go bez słowa.
- James! Nie możemy się znów rozdzielić – Lily zatrzymała chłopaka.
- Idź z Malfoy’em odnaleźć Albusa. A ty – wskazał palcem na blondyna.- jeśli zostawisz moją siostrę samą gdziekolwiek, to obiecuję ci, że nie przeżyjesz do następnego ranka.
- Spieszy ci się do kogoś, kto powiedział, że jesteś nikim? – Scorpius zmrużył oczy.
- Score, przestań – Lily posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a twarz Jamesa stężała.
- Nie obchodzi mnie co mówisz. Ona jest kimś, dla kogo jestem w stanie się poświęcić.
- Myślisz, że tym jej zaimponujesz? – podszedł do Pottera, by spojrzeć mu wyzywająco w oczy.
- Myślę, że ją kocham i chcę włożyć w ten związek coś więcej niż tylko penisa, w przeciwieństwie do ciebie. Nie wszyscy są podłymi egoistami, Malfoy- odwrócił się i nie zważając na wołania swojej siostry, zniknął za rogiem.
***
Gdy Score odszedł, blondynka usiadła przy ścianie. Ukryła twarz w dłoniach.
- Widzisz, trzeba było na chwilę przestać myśleć tylko o sobie – usłyszała głos obok siebie. Gwałtownie uniosła głowę. Po jej lewej stronie siedziała… ona sama.
- Kim jesteś? – zapytała cicho.
- Nie dopuszczasz mnie do głosu w swojej głowie, to musiałam wyjść, by przemówić ci do rozumu. Jestem… uznajmy, że twoją dobrą wróżką.
- Żebym jeszcze chciała słuchać tego, co masz mi do powiedzenia – prychnęła pod nosem.
- Nie masz wyboru. Możesz mi powiedzieć co ty wyrabiasz?
- O co ci chodzi?
- Scorpion. James. – postać obok uniosła brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
- No bo, to… to wszystko jest takie trudne.
- Biedna, zdesperowana dziewczyna. Tak strasznie cię życie pokarało, że musisz wybierać między dwoma adorującymi cię chłopcami?
- Musisz być taka ironiczna?
- Ty taka jesteś
- Och.
- Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Powiedziałam Jamesowi, że dla mnie jest nikim, ale Score’a też lubię, a on zerwał z Lily, ale…
- Ty go odrzuciłaś – dokończył klon.
- Ale on nadal mnie chce, prawda?
- Nie możesz wykorzystywać ludzi, Dis.
- Nie wykorzystuję ich. Po prostu obaj są dla mnie ważni. To tak, jakbyś kazała mi wybierać między kurtką a butami w zimę. Obie rzeczy są mi potrzebne.
- Porównałaś ich do rzeczy.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło?
- Idzie tu James. Wydaje mi się, że cię szuka. Nie popsuj tego, dobrze? – postać rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie wygrzane miejsce na ziemi.
- Discordia! – usłyszała głos pełen ulgi. Uśmiechnęła się delikatnie i wstała. Chłopak od razu wziął ją w ramiona.
- James, ja przepraszam – szepnęła, wtulając się w niego mocniej.
- Ciii. Nic nie mów – schował twarz w jej włosach. Czas jakby stanął, a Discordia napawała się bliskością chłopaka.
***

Krępującą ciszę, która towarzyszyła im od początku podróży, przerwał Scorpius.
- Nadal ci się podobam
- To pytanie czy stwierdzenie? – nie podniosła na niego wzroku.
- Chyba pytanie – wzruszył ramionami.
- Tak – szepnęła.
- Co „tak”?
- Tak, podobasz mi się.
- Ach. Fajnie wiedzieć.
- Kim jest dla ciebie Discordia, Score? – uniosła wzrok na chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Znam ją od dziecka. Była przez chwilę moją siostrą, kochałem ją, a potem pojawiłaś się ty, a potem ona wróciła i ja, ja, ja, ja nie wiem – spojrzał na swoje ręce.
- Wiesz, że ona się tobą bawi? Rzuci Jamesa i będzie chciała być z tobą.
- Tak myślisz?
- Jestem dziewczyną. Ja to wiem – uśmiechnęła się do niego. Scorpius zawahał się tylko przez chwilę, po czym przytulił ją do siebie.
- Przepraszam, Lil.
- Za co? – zdziwiona, uniosła brwi.
- Za to, że cię zostawiłem. Jesteś dla mnie ważna. Przepraszam. Nie chciałem tak postąpić
- Wszystko jest dobrze – poczochrała jego włosy i przytuliła go mocniej – już jest dobrze – wyszeptała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. W końcu dopięła swego, Score zaczyna winić Discordię.

Nowy rozdział

Chcę poinformować, iż nowy rozdział powinien pojawić się dziś koło 20.
Tak, powracam :')