Kwas pokoleń
25 sierpnia 2013
Kwestia kontynuacji
Otóż z przykrością stwierdzam, że to faktycznie było z mojej winy, że nic nie napisałam. I tymi słowy chcę Wam zaproponować, bym pisała dalej, tylko potrzebuję osób chętnych do czytania. Przynajmniej 10. Żeby to miało sens.
27 marca 2013
Fragmencik
Bloga nie opuściłam, ale ze względów zdrowotnych nie mam możliwości na pisanie kolejnych części trochę.
Dlatego macie fragment nowej części
_________________________________________--
Dlatego macie fragment nowej części
_________________________________________--
- Nie – kobieta, która dotychczas prawdopodobnie
pilnowała młodego Pottera, rzuciła się, by uchronić chłopaka. Czyżby ruszyły ją
ckliwe wypowiedzi Scorpiusa? Tego nigdy się nie dowiemy, gdyż jej ciało głucho
opadło na ziemię. Lily nie tracąc czasu, podbiegła do Albusa.
- Myślałem, że
już o mnie zapomnieliście!
- Oczywiście – uśmiechnęła się lekko, rozwiązując
trzęsącymi rękoma węzły. - Słodkie powitania zostawcie sobie na później,
bo obawiam się, że nasze towarzystwo nie przepada za moją osobą – Scorpius mruknął
zaklęcie, a sznury oplatające ciało Albusa spadły.
***
-Co powinniśmy zrobić? – Discordia uniosła wzrok
na twarz chłopaka.
- Zastanawiam się nad wezwaniem Zabiniego, bo mój
ojciec pewnie już o wszystkim wie.
- To dlaczego nam nie pomógł?
- Żebym ja to wiedział, Dis – objął ją ramieniem.
Ta niewiele myśląc, wtuliła się w jego pierś. Miała wyrzuty sumienia. Była zła
na samą siebie, denerwowała ją jej bezradność i nieustępliwość. Zamiast dbać
rozwój uczucia między nią a Jamesem, serce starało się z całej siły , by nie
zapomniała o Scorpiusie. Wtem do jej uszu dotarł odgłos bębnów. Zza rogu
wyłoniły się paskudne stworzenia. Ich twarze, o ile można było tak nazwać to
coś ledwo trzymające się na szyi, były nienaturalnie uformowane, jakby ktoś z
nudów poskładał elementy twarzy różnych osób. Z ust Discordii wyrwał się pisk
obrzydzenia.
- James, zrób coś – szarpnęła jego rękaw. Ten
tylko kiwnął głową i dalej ze stoickim spokojem obserwował ich ruchy.
Dziewczyna coraz bardziej zdenerwowana, cofała się pod ścianę.
- Oni nie istnieją – szepnął James.
- Co Ty gadasz? – blondynka parsknęła nerwowym
śmiechem.
- Oni nie istnieją – powtórzył głośniej. Zrobił
krok do przodu, by lepiej przyjrzeć się stworzeniom. – To boginy, ale na nie
nie działa zaklęcie – kontynuował swój wywód. – Przestań w nie wierzyć, Dis –
złapał ją za rękę. Zamknęła oczu i przypomniała sobie wszystkie stworzenia,
które opisane były w książkach. Czyżby ich istnienie naprawdę zależało tylko od
wiary? Kiedy je otworzyła, nie było żadnej drużyny, zagrażającej ich życiu,
ściany nie były pozawalane, a wszystkie ślady krwi zniknęły.
- Jak to możliwe? – spojrzała zdziwiona przed
siebie.
- Devline opierała się na złudzeniach i naszej
wierze w nie – chłopak uśmiechnął się szeroko. Skupił się i wyobraził sobie
szklankę soku. Po chwili ta pojawiła się przed nim.
- To oznacza, że jeśli wymyślę sobie wehikuł
czasu, by wszystko cofnąć, to on się pojawi?
- Chcesz pozbyć się wspomnień?
- A kto tu mówi o pozbywaniu się wspomnień?
– podeszła do ciemnej szafy, która właśnie się zmaterializowała. Przejechała
dłonią po ozdobnych drzwiach i lekko je uchyliła. Jej oczom ukazał się rząd
kolorowych przycisków.
- A co z Lil i Albusem?- Będą na miejscu.
Przynajmniej tak było w tych wszystkich mugolskich filmach
24 marca 2013
26 lutego 2013
Część XVI
Nie chcąc przedłużać, bo już późno przypomnę :
Pytania - tu
Grupa - tu
Oraz mała prośba. Przeczytajcie całe opowiadanie od początku i oceńcie całość. Może być w osobnym komentarzu.
Miłej lektury.
__________________________________________________________
__________________________________________________________
Czasem nie wiemy kim jesteśmy.
Czasem, patrząc na drugiego człowieka, staramy się mu dorównać. W niektórych z
nas kryje się kwas, kwas przekazywany w krwi z pokolenia na pokolenie. Pytanie tylko, czy jesteśmy w stanie go w
sobie zwalczyć i żyć zupełnie inaczej, niż dotychczas robili to nasi
przodkowie?
***
Zamknęła oczy pod wpływem nagłego
bólu. Przyłożyła palce do skroni.
- Lil? Wizja? – Scorpius podbiegł
do niej i delikatnie objął w pasie.
- Nie mamy dużo czasu, Score –
szepnęła. Chłopak dostrzegł łzy, napływające do jej zielonych oczu.
- Wszystko będzie dobrze.
Znajdziemy go - mruknął, przyciągając do
siebie rudowłosą. Oparł podbródek o jej głowę i czekał, aż dziewczyna się
uspokoi. Jej piersią od czasu do czasu targał szloch. Przejmujący szloch, w
którym kryła się tęsknota, strach, ból. W końcu uniosła wzrok na blondyna. Miał
nieodgadnięty wyraz twarzy. Nie przepadała za tą cechą u niego. Był wtedy tak
bardzo podobny do swojego ojca.
- Scorpius – starała się opanować
drżenie głosu. – Co się dzieje z twoimi rodzicami?
- Nie wiem. Znajdźmy Albusa,
dobrze?- obojętność, właśnie tę nutę usłyszała w jego odpowiedzi. Pokiwała
głową z rezygnacją i złapała go za rękę. Dłoń chłopaka była znacznie większa od
jej własnej. Oboje mieli jasną cerę. Uśmiechnęła się słabo, splatając ich palce
ze sobą.
- Więc chodźmy – ruszyła przed
siebie. Wiedziała którędy powinni podążać. Wokół panowała cisza. Ciemność
rozświetlały tylko pochodnie, wiszące na ścianach. Wiele z nich pokrył kurz i
pajęczyny. Wtem usłyszeli śmiechy i brzdęki sztućców. Spojrzeli na siebie
znacząco i po cichu doszli pod drzwi, prowadzące do źródła dźwięków. Uchylili
je delikatnie i wtedy go dostrzegli. Ręce bruneta spętane sznurem wysoko nad
głową, a on sam wiszący na nim w bezruchu. Lily przyłożyła dłoń do ust. Miliony
najgorszych myśli pojawiły się w jej głowie. Scorpius wstrzymał oddech. Nie
wierzył, by Albus tak po prostu się poddał.
- Czy oni go zabili?- głos
dziewczyny był cichy, ledwie słyszalny. Odpowiedział jej przeczącym ruchem
głowy. Widział szybko unoszącą się klatkę piersiową chłopaka. Podłoga wyłożona
była drewnianymi deskami, ściany pomalowane w odcieniach szarości. Na lewo od miejsca,
gdzie trzymali Albusa stał stół przykryty białym obrusem. Nie byli w stanie
rozpoznać twarzy osób, siedzących przy nim.
- Zdaje mi się, czy mamy gości? –
doszedł ich kobiecy głos. Drzwi otworzyły się szerzej, a oni zostali wciągnięci
do Sali. Scorpius zasłonił Lily własnym ciałem i z pogardą przypatrywał się
długowłosej postaci. Już kiedyś ją widział.
- Czyżby synek Malfoy’a?- mężczyzna
uśmiechnął się podle.
- Oczywiście. Nie poznajesz
tlenionych blond włosków? – blondyn ostatkami sił powstrzymał się przed wydrapaniem jej oczu.
- Co z moimi rodzicami? – wysyczał,
nie spuszczając z niej wzroku.
- Sam zobacz – wskazała na róg Sali.
- Nie – szepnęła Lily, a po jej
policzkach spłynęły łzy. W miejscu, które wskazała kobieta, leżały dwa ciała.
Jedno z nich było uderzająco podobne do Scorpiusa.
-Tata? – otworzył szeroko oczy. Nie
wahając się ani chwili, podbiegł do nich. Trwali w bezruchu, wpatrzeni przed
siebie pustym wzrokiem. Ich włosy pozlepiane były zakrzepniętą krwią. Niegdyś nieskazitelna
skóra miała na sobie setki mniejszych i większych ran. Gorączkowo złapał za
ramiona matki i potrząsnął jej ciałem. Biernie poddała się jego czynom. Nie
oddychała.
- Masz identyczną minę, jak twój
ojciec, gdy patrzył na śmierć Asterii – Devline przyglądała się chłopcu.
Pokręcił gwałtownie głową i zacisnął usta. Spojrzał na twarze rodziców. Jeszcze
teraz można było z nich wyczytać przerażenie. W każdym, bez wyjątku, ta kobieta
wzbudzała strach. Była gorsza niż Voldemort czy Bellatrix. Zabijała każdego,
kto kiedyś czymś jej zawinił. Na każdą śmierć patrzłya z uśmiechem, a
satysfakcja, która ją ogarniała po dokonanym morderstwie, przepełniała jej
ciało. Każdy z jej zwolenników musiał liczyć się z tym, że może nie dożyć
następnego dnia. Porywcza, brutalna, odrzucająca i okropna – tak, zdecydowanie
takie słowa idealnie opisują Devline. Napawała się strachem i żalem Scorpiusa.
Jego bezradność w momencie, gdy podszedł do swoich rodziców, bawiła ją.
- Obudźcie się – szepnął niczym
małe dziecko, z nadzieją, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego zaraz wybudzi
go matka.
- Oni nie żyją, Malfoy –
uśmiechnęła się morderczyni.
- Nie – pokręcił głową. – Żyją –
intensywniej potrząsnął ciałem ojca.
- Nie, malutki. Zabiłam ich.
- Kłamiesz! Żyją! – krzyknął w
amoku. Nie płakał. Próbował przekonać samego siebie, że to wszystko jest
idiotycznym wytworem jego wyobraźni.
- Zabiłam ich – wymruczała,
pochylając się nad nim.
- Ty to zrobiłaś ?! – uderzył ją.
Nagle, niespodziewanie. Bez uprzedzenia. Na Sali zapanowała cisza, która
wydawała się trwać wieczność. Wstał i spojrzał na kobietę, która wciąż klęczała
na podłodze. Gdy i ona się podniosła, zmierzył ją wzrokiem. Był wyższy, ale czy
to dawało mu przewagę?
- Właśnie mnie uderzyłeś, smarkaczu
– rzekła z furią w oczach.
- Właśnie zamordowałaś moich
rodziców!
- Uderzyłeś kobietę! – odezwał się
ktoś z Sali.
- To coś – wskazał na Devline. –
nazywasz kobietą? Zamordowała setki, jeśli nie tysiące ludzi, sądzisz, że nadal
może być nazywana kobietą? – prychnął i schował twarz w dłoniach. Poczuł
niepewny dotyk drobnych palców na swoim ramieniu. Nakrył je swoimi. Nie potrzebował
słów. Wystarczyła mu obecność jedynej osoby, która pozostała w jego życiu. „A
Discordia?” cichy głosik w jego głowie wyłonił się zza ciemnej ściany. „Discordia
nie jest… ona.. Mam Lily” odrzucił od siebie myśli o blondynce.
- I co zamierzasz teraz uczynić,
wielki zbawco martwych? – Devline ziewnęła teatralnie.
- Czy ta jędza znów próbuje używać
sarkazmu? – brunet odezwał się ze środka sali.
- Albus? – Lily automatycznie
odwróciła się w stronę dobiegającego ją głosu.
- Koniec tego! Avada Kedavra! –
dzieci nie zdołały nawet krzyknąć, gdy zielony strumień wytrysnął z dłoni
Devline w kierunku Albusa.
13 lutego 2013
Część XV
Na początku pragnę podziękować za wszystkie komentarze, bo to właśnie one najbardziej motywują mnie do pisania ciągu dalszego.
Nie jest długo, ale też nie jest za krótko, moim zdaniem. Miłego czytania.
Wszelkie pytania kierujcie tu
Oraz zapraszam do grupy, utworzonej na facebook'u.
Nie jest długo, ale też nie jest za krótko, moim zdaniem. Miłego czytania.
Wszelkie pytania kierujcie tu
Oraz zapraszam do grupy, utworzonej na facebook'u.
Zuzanna.
____________________________________________
- Może chociaż wiesz, w którym
kierunku mamy iść? – Scorpis ścisnął mocniej bladą dłoń Lily.
- Niezbyt, poza tym to twój dom.
- Ale to twój brat, myślałem, że
macie jakieś połączenia telepatyczne lub coś podobnego.
- Jasne – prychnęła i przyspieszyła
kroku.
- Lil, stój – szarpnął ją, a ta się
zatrzymała w miejscu. Położył palec na ustach, nakazując zachować ciszę. Oboje
kucnęli i obserwowali cienie na przeciwnej ścianie. Dochodziły ich strzępki
rozmów. Dziewczyna słyszała czyjeś krzyki.
- Albus? – wyszeptała, usłyszawszy
głos. – To on, Score. Musimy go ratować.
- Wiem – chłopak parzył w kierunku
źródła odgłosów. Przygryzł wargę.
- Co…co zrobimy? – zbliżyła się do
jego twarzy.
Może wróćmy po Discordię? I Jamesa
– poprawił się, gdy dostrzegł wymowne spojrzenie rudej.
- Wracaj, jeśli chcesz. Nie
zostawię go tak. To mój brat.
- A Discordia jest moją siostrą.
- Przybraną. I już nią nie jest, Scorpius.
- Lily, ja..ja. Nie ważne – machnął
ręką. I wtedy to usłyszeli. Śmiech. Histeryczny śmiech. Złowrogi. I krzyk.
Krzyk, w którym rudowłosa rozpoznała głos Albusa. Bez zastanowienia puścili się
biegiem w kierunku, z którego dochodziły dźwięki.
***
Obudził się i jęknął z bóli. Całe
jego ciało było zdrętwiałe. Próbował poruszyć którąkolwiek z kończyn, ale miał
je skrępowane. Gdy przyzwyczaił się do ciemności, z obrzydzeniem stwierdził, że
leży w miejscu, gdzie prawdopodobnie wyrzucano odpady. W powietrzu unosił się
zapach stęchlizny i gnijących owoców. Nie wiedział ile czasu tu leżał. Kamienna
podłoga boleśnie obcierała skórę przy każdym poruszeniu, w dodatku była zimna.
Mimowolnie zaczął się trząść i szczękać zębami. W pewnym momencie do jego uszu
dotarł dźwięk klucza, wsuwającego się w zamek. Znieruchomiał.
- Obudził się nasz kochany syneczek?-
usłyszał niski, męski głos. Z pewnością nie należał on do nikogo z jego
bliskich. – Jesteś gotów na małe przyjęcie powitalne? – słaby promień światła
padł na uśmiech mężczyzny, ukazujący żółte, zepsute uzębienie. Nie czekają na odpowiedź chłopaka, pociągnął za koszulę w
górę, stawiając go do pionu i bezceremonialnie wypychając z pomieszczenia.
Zanim oczy chłopaka zdążyły przyzwyczaić się na nowo do światła słonecznego,
zostały zakryte przepaską. Po mozolnej wędrówce, która wiodła przez niezliczone
ilości schodów, korytarzy i drzwi ( choć chłopak sądził, że oprawca robi to
specjalnie, by nie pamiętał drogi powrotnej) weszli do większego pomieszczenia,
w którym momentalnie zapanowała cisza. Czuł na sobie wzrok wszystkich
zgromadzonych osób. Pragnął uciec z Sali, ale po pierwsze – był trzymany przez
mężczyznę, a po drugie – nadal miał związane nogi, na tyle, by nie mógł nawet
swobodnie chodzić.
-Potter. Albus Potter – doszedł go
damski, wyniosły głos. Wszedł na podwyższenie. Zrobione było z drewna. Na
środku podestu stał słup. Przypominało to pręgierz, którego używano w
średniowieczu do karania ludzi. Został sam. Nie odważył się poruszyć. Wstrzymał
oddech. Słyszał szepty, jednak obcy mówili
w innym języku, więc nie miał szans, by cokolwiek zrozumieć.
- Rozwiąż mu przepaskę – z czyiś
ust padł krótki rozkaz. Gdy kawałek szmaty opadł pod nogi chłpaka, ten zamrugał
kilkakrotnie.
- Myślę, że mnie poznajesz. Twoi
rodzice na pewno opowiadali ci o moich – kobieta o jasnej karnacji i burzy
ciemnobrązowych włosów wstała i wyszła na środek Sali. Ubrana była w krótką
czarną sukienkę. Albus przeniósł wzrok na jej twarz. Oczy były koloru czarnego,
czerwone usta, w szerokim uśmiechu prezentowały nieskazitelnie białe zęby.
- Nie poznaję cię – usłyszał swój
własny głos. Nie zadrżał ani razu, z czego był niezmiernie dumny.
- Może przypomnę ci po krótce
historię mojego ojca. Był Czarnym Panem, władcą całego społeczeństwa
czarodziejskiego i mugolskiego. Wszyscy byli mu oddani, dbali o niego, kochali,
szanowali, podziwiali.
- Sądzisz, że robili to
dobrowolnie? – uniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.
- Wiesz o kim mówię? – założyła ręce
na piersi.
- Voldemort, prawda? – gdy dostrzegł
delikatne skinienie głowy kobiety, kontynuował. – Uważasz, że jesteś na tyle
silna, by przejść do historii? By zdobyć świat? By być kimś, kogo wszyscy się
będą bać? Robiąc coś takiego, pozbędziesz się z siebie całego człowieczeństwa.
Warto? Nie jestem przekonany- Albus był zdziwiony, że ma odwagę mówić coś
takiego. Jest przecież związany, nijak się obroni. Kobieta otworzyła usta, by
coś powiedzieć, ale najwidoczniej się rozmyśliła, bo zaraz je zamknęła.
- Jestem Devline. Córka Toma Riddla
i Bellatrix Lestrange, córka najlepszych czarodziei w historii…
- Polemizowałbym – przerwał jej
chłopak. Po chwili poczuł pierwsze promienie muskające jego stopy.
- Dev! Zostaw go, nie możesz go zabić
– ktoś krzyknął zza stołu.
- On. Podważył. Moje. Słowa. –
wycedziła, mrużąc oczy. Używała zaklęć niewerbalnych. Albus nawet nie pisnął,
gdy płomienie zajęły sznury na jego nogach. Stał dumnie wyprostowany z
uniesioną głową i świdrował wzrokiem Devline.
- Daj spokój, potem się nim
zajmiemy – mężczyzna zaszedł ją od tyłu i przytulił do siebie. – Nie jest tego
wart. Nie teraz – szepnął czule. Chłopak udał odruch wymiotny, na co oberwał
kolejnym zaklęciem. Początkowo nic nie
czuł, potem jednak przed oczami zrobiło mu się ciemno. Gdy zamrugał
kilkakrotnie, dostrzegł zupełnie nowe otoczenie. Przed nim roztaczał się widok na
dżunglę. Za drzewem zauważył przyczajonego jaguara, który rzucił się na niego.
Czuł jak zwierzę wbija swoje kły jego skórę i odrywa kawałek ciała. Zaczął
krzyczeć, wzywać pomoc. Nie mógł się ruszyć. Wtem obraz się rozmył. Na powrót
stał na środku Sali. Ludzie śmiali się głośno. Spojrzał w dół. Wszystko było na
swoim miejscu. W takim razie czym była dżungla?
- Widzę, że nasz Potterek już
doszedł do siebie? – Devline siedziała w szczycie stołu, skąd bacznie
obserwowała chłopaka.
- Co to było?- nie zwrócił się do
niej bezpośrednio, ponieważ wzrokiem przemykał po twarzy każdego z nich. Starał
się jak najlepiej zapamiętać najmniejszy szczegół ich budowy.
- Coś, czym będziesz karany za
nieposłuszeństwo – ziewnęła teatralnie.
- Po co tu jestem?
- Twój ojciec pokonał mojego, a
twoja babcia zabiła moją matkę. Pomyślmy, dlaczego mogłabym cię sprowadzić? – zironizowała.
- Długo będziesz mnie tu trzymać?
- Zależy od tego, kiedy mi się
znudzisz. Potem cię zabiję.
- Jesteś tak samo płytka jak twój
ojciec. Nie potrafisz normalnie podejść do sprawy, tylko mścisz się na kimś,
kto nie zawinił. Jesteś pusta i tchórzliwa. Spójrz na siebie i na nich –ruchem głowy
wskazał zgromadzonych. – Myślisz, że oni cię lubią? Robią to ze strachu. Nie z
miłości czy szacunku.
- Ty mała, podła szlamo –
wysyczała. Albus nawet się nie obejrzał, jak wił się z bólu w powietrzu,
ponieważ uprzednio jego ręce zostały podwiązane do sufitu. Miał wrażenie, jakby
każda kość, każdy organ, każda komórka pękała, łamała się, sprawiając
niewyobrażalny ból. Nie miał pojęcia czy krzyczy, czy wszystko przeżywa w
milczeniu. Jego mózg odbierał tylko cierpienie. Nie orientował się czy siedzi, leży,
czy stoi. Miał zamknięte oczy, oddychał szybko i płytko, jak biegacz po
przebyciu długiego dystansu. Stracił poczucie czasu. Ocknął się w momencie, gdy
zimna woda, wylana z wiadra na jego głowę, zetknęła się ze skórą.
- Mam nadzieję, że odpocząłeś –
Devline patrzyła na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Odpowiedział
nieznacznie, potakując głową.
- Dlaczego mi to robisz? –
wyszeptał.
- Już ci o tym wspomniałam. Nie każ
mi na powrót o tym mówić.
- W takim razie przestań się na
mnie wyżywać! Jestem tylko dzieckiem ! – krzyknął. W jego krzyk przepełniony
był frustracją i determinacją. Starał się wyplątać z więzów, które krępowały
jego ręce wysoko nad głową.
- Nie podnoś na mnie głosu, szlamo.
- Czy ty potrafisz tylko każdego
wyzywać od szlam? Od kiedy się tu znalazłem, cały czas mnie obrażasz.
- Miarka się przebrała, Potter –
powiedziała, patrząc mu w oczy. Z jej dłoni wyleciał żółty strumień i trafił w
chłopaka. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Zawisł bezradnie na sznurze,
trzymającym jego dłonie.
9 lutego 2013
Część XIV
Długo mnie nie było. Rozdział może i nie należy do najdłuższych, by wynagrodzić Wam oczekiwanie. Mam nadzieję, że uda mi się powrócić do normalnego trybu pisania.
Życzę Wam przyjemnej lektury i oczywiście łaknę opinii.
Jak zwykle pytania tutaj - http://ask.fm/PMZZ
Jak zwykle pytania tutaj - http://ask.fm/PMZZ
Zuzanna.
____________________________________________________________
- Score!- krzyknęła dziewczyna, gdy
ten wpadł w jej ramiona. Przytuliła się do niego z całej siły.
- James! – Lily wyrwała się do
przodu, by za nim pobiec. Szybko wyminęła olbrzyma i zaczęła rozglądać się
wokół w poszukiwaniu brata. Nie zważała na zagrożenie, które na siebie
sprowadziła, uciekając od Discordii i
Scorpiusa.
Discordia i Scorpius stali wtuleni
w siebie. Dziewczyna oddychała niespokojnie.
- Cieszę się, że nic ci nie jest –
uśmiechnęła się delikatnie.
- Cieszę się, że tu jesteś-
odgarnął z jej czoła blond kosmyk. Spojrzał się za siebie, szukając wzrokiem
Lily. – Gdzie jest ruda?
- Pobiegła – Nott wzruszyła
ramionami.
- W centrum bitwy?
- Mhm.
- Jak możesz być tak obojętna?! –
odsunął się od niej.
- Score – zaczęła smutnym głosem.-
przecież najważniejsze jest to, że masz mnie!- usłyszała parsknięcie chłopaka.
- Jesteś straszną egoistką, Nott. O
ile pamiętam, jesteś z Potterem – zasalutował jej i ruszył na poszukiwania.
- Scorpius! Nie zostawiaj mnie tu
samej!- krzyknęła za nim, ale chłopak nawet się nie odwrócił.
***
Nerwowo rozglądała się wokół
siebie. Otaczali ją czarodzieje z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Szybkim krokiem przemykała nad poległymi.
Pomieszczenie, w którym wszyscy walczyli, było niegdyś salonem Malfoy’ów. Wtem
usłyszała krzyki dochodzące z kuchni. Gdy spojrzała w tamtą stronę, dostrzegła
niezliczoną ilość Skrzatów Domowych uzbrojonych w noże i garnki, służące im za
broń oraz hełmy. Nie zastanawiając się dłużej, pobiegła w tamtym kierunku.
- James? – szepnęła. Weszła do
pomieszczenia. W małym stopniu przypominało czystą, ciepłą kuchnię właścicieli.
W wielu miejscach dało się zauważyć pajęczyny, zalegający kurz, jakby skrzaty
wcale tu nie przebywały. Szła powoli, patrząc uważnie pod nogi. Kątem oka
dostrzegła ruch za jedną z szafek. Złapała za najbliższy przedmiot, leżący obok
niej. Po cichu zbliżyła się do tego miejsca.
- Lily?- usłyszała głos swojego
brata.
- Ty żyjesz! – wykrzyknęła i
przytuliła się do niego. Czuła, jak większość niepokoju ją opuszcza.
- Znaleźliście Albusa? – James
wstał z ziemi. Lily pokiwała przecząco głową.
- Tu jesteście – usłyszeli za sobą
chłopięcy głos.
- Malfoy, na Merlina, nie strasz
nas!
- Lubię patrzeć na wasze przerażone
twarze – puścił im oczko.
- Gdzie Nott? – Lily odgarnęła do
tyłu swoje rude włosy.
- Została – wzruszył ramionami.
- Jak mogłeś ją zostawić?! – James
podniósł głos na tyle, na ile było bezpieczne wydzieranie się wśród walczących
czarodziei.
- Miałem ją na siłę ciągnąć ze
sobą?
- Tak! To lepsze niż pozostawianie
jej na pewną śmierć!
- Nie bulwersuj się tak, James –
rudowłosa złapała go za ramię. – Znajdziemy ją.
- Ciesz się, że podobasz się mojej
siostrze, inaczej leżałbyś tu na ziemi krwawiąc, jak niegdyś twój ojciec.
Przypuszczam, iż odnalazłbyś się w takiej sytuacji Potter minął go bez słowa.
- James! Nie możemy się znów
rozdzielić – Lily zatrzymała chłopaka.
- Idź z Malfoy’em odnaleźć Albusa.
A ty – wskazał palcem na blondyna.- jeśli zostawisz moją siostrę samą
gdziekolwiek, to obiecuję ci, że nie przeżyjesz do następnego ranka.
- Spieszy ci się do kogoś, kto
powiedział, że jesteś nikim? – Scorpius zmrużył oczy.
- Score, przestań – Lily posłała mu
ostrzegawcze spojrzenie, a twarz Jamesa stężała.
- Nie obchodzi mnie co mówisz. Ona
jest kimś, dla kogo jestem w stanie się poświęcić.
- Myślisz, że tym jej zaimponujesz?
– podszedł do Pottera, by spojrzeć mu wyzywająco w oczy.
- Myślę, że ją kocham i chcę włożyć
w ten związek coś więcej niż tylko penisa, w przeciwieństwie do ciebie. Nie
wszyscy są podłymi egoistami, Malfoy- odwrócił się i nie zważając na wołania
swojej siostry, zniknął za rogiem.
***
Gdy Score odszedł, blondynka
usiadła przy ścianie. Ukryła twarz w dłoniach.
- Widzisz, trzeba było na chwilę
przestać myśleć tylko o sobie – usłyszała głos obok siebie. Gwałtownie uniosła
głowę. Po jej lewej stronie siedziała… ona sama.
- Kim jesteś? – zapytała cicho.
- Nie dopuszczasz mnie do głosu w
swojej głowie, to musiałam wyjść, by przemówić ci do rozumu. Jestem… uznajmy,
że twoją dobrą wróżką.
- Żebym jeszcze chciała słuchać
tego, co masz mi do powiedzenia – prychnęła pod nosem.
- Nie masz wyboru. Możesz mi
powiedzieć co ty wyrabiasz?
- O co ci chodzi?
- Scorpion. James. – postać obok
uniosła brew w oczekiwaniu na odpowiedź.
- No bo, to… to wszystko jest takie
trudne.
- Biedna, zdesperowana dziewczyna.
Tak strasznie cię życie pokarało, że musisz wybierać między dwoma adorującymi
cię chłopcami?
- Musisz być taka ironiczna?
- Ty taka jesteś
- Och.
- Co zamierzasz z nimi zrobić?
- Powiedziałam Jamesowi, że dla
mnie jest nikim, ale Score’a też lubię, a on zerwał z Lily, ale…
- Ty go odrzuciłaś – dokończył klon.
- Ale on nadal mnie chce, prawda?
- Nie możesz wykorzystywać ludzi,
Dis.
- Nie wykorzystuję ich. Po prostu
obaj są dla mnie ważni. To tak, jakbyś kazała mi wybierać między kurtką a
butami w zimę. Obie rzeczy są mi potrzebne.
- Porównałaś ich do rzeczy.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło?
- Idzie tu James. Wydaje mi się, że
cię szuka. Nie popsuj tego, dobrze? – postać rozpłynęła się w powietrzu,
pozostawiając po sobie jedynie wygrzane miejsce na ziemi.
- Discordia! – usłyszała głos pełen
ulgi. Uśmiechnęła się delikatnie i wstała. Chłopak od razu wziął ją w ramiona.
- James, ja przepraszam – szepnęła,
wtulając się w niego mocniej.
- Ciii. Nic nie mów – schował twarz
w jej włosach. Czas jakby stanął, a Discordia napawała się bliskością chłopaka.
***
Krępującą ciszę, która towarzyszyła
im od początku podróży, przerwał Scorpius.
- Nadal ci się podobam
- To pytanie czy stwierdzenie? –
nie podniosła na niego wzroku.
- Chyba pytanie – wzruszył ramionami.
- Tak – szepnęła.
- Co „tak”?
- Tak, podobasz mi się.
- Ach. Fajnie wiedzieć.
- Kim jest dla ciebie Discordia,
Score? – uniosła wzrok na chłopaka.
- Nie mam pojęcia. Znam ją od
dziecka. Była przez chwilę moją siostrą, kochałem ją, a potem pojawiłaś się ty,
a potem ona wróciła i ja, ja, ja, ja nie wiem – spojrzał na swoje ręce.
- Wiesz, że ona się tobą bawi?
Rzuci Jamesa i będzie chciała być z tobą.
- Tak myślisz?
- Jestem dziewczyną. Ja to wiem –
uśmiechnęła się do niego. Scorpius zawahał się tylko przez chwilę, po czym
przytulił ją do siebie.
- Przepraszam, Lil.
- Za co? – zdziwiona, uniosła brwi.
- Za to, że cię zostawiłem. Jesteś
dla mnie ważna. Przepraszam. Nie chciałem tak postąpić
- Wszystko jest dobrze –
poczochrała jego włosy i przytuliła go mocniej – już jest dobrze – wyszeptała,
a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. W końcu dopięła swego, Score
zaczyna winić Discordię.
Nowy rozdział
Chcę poinformować, iż nowy rozdział powinien pojawić się dziś koło 20.
Tak, powracam :')
Tak, powracam :')
Subskrybuj:
Posty (Atom)